- sierpnia 31, 2014
- 5 komentarzy
Dziś będzie dużo zdjęć, a mało gadania, dla odmiany. Fryzura też nie jest szczególnie skomplikowana - dwa francuzy spięte w jeden warkocz z pięciu części. No i kokarda!
Absolutnie uwielbiam efekt, jaki spowodował wiatr.
Bywam szalenie niecierpliwą modelką ;)
Bardzo, oj, bardzo podobają mi się te zdjęcia na świeżym powietrzu.
Moje włosy wreszcie pokazały, że tak, potrafią odbijać światło i pięknie błyszczeć refleksami. Do tego mój ulubiony warkocz i zaskakująco urocza kokarda. No i same włosy - umyte metodą OMO (odżywka Green Pharmacy z olejem kokosowym, mycie Radicalem, maska Banii Agafii z żeńszeniem), same oceńcie efekt :)
I jeszcze dwa drobiazgi z wieczoru:
Selfie z warkoczem z pięciu części i moim hennowym tatuażem, nie wiem, czym się bardziej chciałam pochwalić ;)
No i sam warkocz; zdjęcie zostaje nowym awatarem!
I jak Wam się podoba?
- sierpnia 30, 2014
- 10 komentarzy
Tiara francuska. Co tu dużo mówić - żywię do niej pozytywne uczucia, bo jest doskonałą fryzurą, na sytuacje pod tytułem "Zrobiłam dwie fryzury-porażki, nie chce mi się więcej": zajmuje pięć minut i zawsze wychodzi. A do tego jest relatywnie wygodna - po jakimś czasie spinki mogą ciągnąć, ale jest to czas dosyć długi. Lubimy się.
- sierpnia 30, 2014
- 2 komentarzy
Jedno z moich ulubionych zdjęć i jedna z moich ulubionych fryzur, efekt bawienia się warkoczami. Troszkę rozczochrany - baby hair fruwają - ale jest: u góry francuz, na dole holender.
- sierpnia 29, 2014
- 1 komentarzy
W tle dziś szalony bałagan.
Dwa warkocze holenderskie dobierane... a, dobierane jak mi się zachciało, trochę z jednej strony, trochę z drugiej, przechodzące na krzyż, splecione w linę, czyli efekt bawienia się warkoczami.
- sierpnia 24, 2014
- 1 komentarzy
Wishlista produktów - podręczny spis produktów, które chcę kupić/dostać/wypróbować w inny sposób; zapewne nic ciekawego dla wszystkich poza mną ;)
1. Bania Agafii - Balsam do włosów na kwiatowym propolisie
2. Planeta Organica - Afryka - Maska do wszystkich typów "Zwiększenie objętości" (m. in. awokado 15%)
3. Planeta Organica - Złota ajurwedyjska maska do włosów
4. Planeta Organica - Tajska maska do włosów
5. Eco Hysteria - Balsam do włosów "Objętość XXL"
6. Organic People - Bio odżywka "Naturalna objętość"
I jak? Jakich produktów Wy wypatrujecie, a na jakie nie możecie już patrzeć na półce?
1. Bania Agafii - Balsam do włosów na kwiatowym propolisie
2. Planeta Organica - Afryka - Maska do wszystkich typów "Zwiększenie objętości" (m. in. awokado 15%)
3. Planeta Organica - Złota ajurwedyjska maska do włosów
4. Planeta Organica - Tajska maska do włosów
5. Eco Hysteria - Balsam do włosów "Objętość XXL"
6. Organic People - Bio odżywka "Naturalna objętość"
I jak? Jakich produktów Wy wypatrujecie, a na jakie nie możecie już patrzeć na półce?
- sierpnia 23, 2014
- 2 komentarzy
Kolejna z fryzur na "chwalę się włosami, a nie umiejętnościami", w dodatku od dawna kusiło mnie wypróbowanie tej tak popularnej fryzury. Jest relatywnie szybka (chociaż nie znoszę zaplatać miniwarkoczyków, bo to zajmuje mnóstwo czasu, kiedy nic się nie dzieje) i bardzo podobał mi się efekt - jeszcze lepiej wyglądało to z przodu. Dziewczęco i ładnie.
Warkoczyki podpięte żabkami pod spodem.
- sierpnia 22, 2014
- 0 komentarzy
Jak mówiłam, akcja zapuszczania to u mnie przede wszystkim mierzenie włosów. Zawsze miałam z nim problem, wyniki wychodziły dziwne... Postanowiłam wypróbować metodę Henri (klik) - sprawdziła się najlepiej, a i jej argumenty - szczególnie ten o stałym miejscu pomiaru, a więc miarodajnych wynikach - mnie przekonały.
A zatem oto moje włosy dnia 22 sierpnia 2014 roku. Długość od czoła to 96 centymetrów. Na końcu akcji spodziewam się przynajmniej setki :)
Na zdjęciu olej kokosowy nałożony na godzinę, potem zmyty szamponem z SLeS (zielonym Radicalem). Nie podoba mi się efekt, brakuje im wygładzenia i powściągnięcia - mam wrażenie, że moje włosy mają "pazurki". Morał z tej historii? Nadal nie przekonuje mnie olejowanie, pora na metodę OMO z olejem jako pierwszym O.
A zatem oto moje włosy dnia 22 sierpnia 2014 roku. Długość od czoła to 96 centymetrów. Na końcu akcji spodziewam się przynajmniej setki :)
Na zdjęciu olej kokosowy nałożony na godzinę, potem zmyty szamponem z SLeS (zielonym Radicalem). Nie podoba mi się efekt, brakuje im wygładzenia i powściągnięcia - mam wrażenie, że moje włosy mają "pazurki". Morał z tej historii? Nadal nie przekonuje mnie olejowanie, pora na metodę OMO z olejem jako pierwszym O.
- sierpnia 22, 2014
- 9 komentarzy
Kok lekko na boku, z warkoczem holenderskim spinającym grzywkę na włosach Ż.
- sierpnia 21, 2014
- 1 komentarzy
Tak właśnie wyglądają moje włosy po niej - zdjęcie i wpis powstały, bo mam wrażenie, że z jakiegoś powodu ta odżywka wydobywa jaśniejsze refleksy na moich włosach - zwłaszcza na pasmach przy skroniach, niżej tego nie widać. Tak jasnego blondu, jak u góry zdjęcia nie widziałam u siebie już dawno.
Wypróbowałam ją z przekory - podczas gdy cały świat zachwyca się olejem arganowym, moje włosy wzruszyły ramionami. Próbowałam i serum Marion, i serum Avonu - żadnej reakcji, różnicy. Teraz przyszła kolej na odżywkę, bo nie składa się tylko i wyłącznie z oleju arganowego.
Zadziałała przyzwoicie - nawilżyła, włosy były miękkie, sypkie, no i jaśniejsze (to właśnie z tego powodu nie zamierzam jej jeszcze porzucić). Bardzo przyjemne w dotyku. Niestety, ceną za to było zbytnie obciążenie i oklapnięcie włosów, szybciej zrobiły się tłuste. Spróbuję nałożyć ją tylko od ucha w dół, przed myciem mocniejszym szamponem, może takie jest jej przeznaczenie.
Autorką akcji i motywacji jest Eter (klik).
Dodatkową atrakcją mojego włosowego życia zostanie comiesięczne (aż do grudnia) mierzenie włosów. Zmierzę je w piątek, a potem przez dwa miesiące sprawdzę, jak dużo centymetrów przybywa. Pozostałe dwa miesiące - listopad i grudzień - spędzę na wcieraniu produktu przyspieszającego porost, jeszcze nie zdecydowałam, jakiego konkretnie, i porównam wyniki.
Od dawna chciałam zabrać do mierzenia i aktualizowania włosów, więc pierwsze owoce motywacji już są - chcę tylko poczekać do mycia, by włosy były całkiem proste.
Czy to znaczy, że zapuszczam włosy? Ależ oczywiście, robię to z powodzeniem od jedenastu lat. Z tym, że moje zapuszczanie znaczy tyle, że pozwalam włosom rosnąć i nie ścinam ich bez potrzeby. Jeśli moje końcówki wytrzymają, a mają się dobrze, planuję podciąć je albo właśnie w grudniu, albo nawet po zimie. Mój długościowy cel? Aby mi się włosy kończyły równo z pośladkami. W tej chwili brakuje może z dziesięciu centymetrów, nie jest źle. Na blogową rocznicę powinno być! O ile nie skrócę trochę tego planu ze względów praktycznych (siadanie na włosach nie jest przyjemne).
Obaczym!
A jakie Wy macie plany związane z włosami? I jakie są Wasze doświadczenia z Green Pharmacy?
- sierpnia 21, 2014
- 2 komentarzy
Aha, no właśnie. Na zewnątrz nie jest już gorąco. Pewne przesunięcie czasowe w publikacji fryzur wynika z mojego lenistwa. Zawsze aktualnie jest na moim Instagramie (klik).
- sierpnia 20, 2014
- 0 komentarzy
Dostałam od Eternity (klik) odlewki dwóch balsamów Planety Organiki: cedrowego (klik) i tureckiego (klik) (mam nadzieję, że linkuję do odpowiednich - Eter, daj mi znać, jeśli błądzę!). Turecki czeka w kolejce, cedrowy postanowiłam wypróbować od razu - i równie od razu opisać.
Nie sądziłam, że sprawdzi się jakoś nieziemsko - sama bym go nie wybrała, bo opisane działanie nie jest moim priorytetem. Nałożyłam po peelingu solnym z Head&Shoulders (mycie potreningowe ma swoje prawa), przetrzymałam pięć minut (moja niecierpliwość sprawia, że wszelakie odżywki wytrzymują ze mną najwyżej dziesięć minut) w koku, spłukałam, nie nakładałam niczego więcej. Na noc związałam wilgotne włosy w luźny warkocz. Działanie na zdjęciach. Jestem bardzo pozytywnie zaskoczona! Przede wszystkim włosy w dotyku są szalenie miękkie, do tego bardzo dobrze nawilżone. Co niecodzienne na moich włosach, są nawet lekko śliskie. To wszystko wystarczyłoby mi, by polubić się z tym balsamem. Ale balsam zrobił jeszcze coś: uniósł (lekko, bo lekko, ale u mnie to i tak już coś) i zwiększył optyczną objętość włosów, a wrażenie jest jeszcze silniejsze przez warkoczowe fale (których nikt nie zapraszał, ale na szczęście rozprostowały się w ciągu dnia). Oprócz tego, z informacji mniej istotnych, ale jakże miłych, balsam pachnie bardzo charakterystycznie, przez co podoba mi się ten zapach - i utrzymuje się nawet na drugi dzień, co bardzo mnie cieszy, bo nadaje włosom oryginalnej nuty ;)
Tak wyglądają moje włosy, kiedy mogę je nazwać lekko uniesionymi:
A tak wyglądają same fale - śliskie, błyszczące bardziej niż zwykle:
- sierpnia 20, 2014
- 2 komentarzy
Znowu trochę mówienia o produktach, tym razem o moim pierwszym produkcie do zabezpieczania końcówek i szybka prezentacja wykorzystująca okazję, by pokazać, jaki będzie następca tego serum.
Używam serum Garnier Goodbye Damage (klik) od pięciu miesięcy, tak na oko, bo niestety nie pamiętam dokładnej daty - wtedy jeszcze nie było to dla mnie istotne. Wybierałam trochę na ślepo - wyglądało dobrze, uznałam, że czemu nie.
Cena to około 15 zł/50 ml. Skład (za wizaz.pl): Cyclopentasiloxane, Dimethiconol,
Parfum/Fragrance, Eugenol, Limonene, Linalool, Benzyl Salicylate, Benzyl
Alcohol, Alpha-Isomethyl Ionone, Butylphenyl Metyhlpropional,
Citronellol, Hexyl Cinnamal, Amyl Cinnamal, Phyllanthus Emblica Fruit
Extract (Fil C158148/1).
Nieszczególnie imponujący - końcówki zabezpieczy, ale rzekomy olej amli znajduje się nie tylko po zapachu, ale i w ogóle na końcu składu. Kupując, nie patrzyłam na skład, bo i tak by mi nic nie powiedział ;)
Co obiecuje producent? Mniej rozdwojonych końcówek, scalanie tych już rozdwojonych. To pierwsze działa, to drugie - ani trochę. Zaskoczyłam kogoś tym stwierdzeniem?
Kiedy zaczęłam używać tego serum, wierzchnia warstwa moich włosów miała końcówki mocno porozdwajane. Na początku lipca wycięłam je i pielęgnowałam w ten sam sposób, z tą różnicą, że zaczęłam sypiać w spiętych włosach. W tej chwili końce pojedynczych włosków rozdwajają się, ale całość ma się znacznie lepiej. Dół jak się nie rozdwajał, tak się nie rozdwaja. Nie wiem, ile w tym zasługi serum, szczerze mówiąc. Na pewno pomogło przy tych wszystkich treningach krav magi na dworze i innych cudach.
Używam go na suche włosy, nie żałując sobie - po solidnej kropli na połowę włosów, czasem ciut więcej (w zależności od tego, co zamierzam robić i w jakim humorze są włosy), a wystarczy spokojnie na pół roku. Konieczne jest rozczesanie włosów szczotką z włosia, żeby je równomiernie rozprowadzić, bo inaczej skleja pasma.
Goodbye po lewej, po prawej włosy umyte poprzedniego dnia.
Lubię je szczególnie za wygładzenie i powściągnięcie niesfornych kosmyków - przydaje się szczególnie w trakcie robienia fryzury. Krótsze włoski czy baby hair nie odstają na wszystkie strony, włosy nabierają "ciała", dzięki czemu rzeczywiście mogą lepiej się błyszczeć.
Goodbye po prawej, po lewej umyte poprzedniego dnia.
Przyjemnie pachnie i dobrze się je nakłada. Jest wydajne; trzeba uważać, żeby nie przedobrzyć - ale w razie pomyłki można spróbować je nieco wyczesać. Zabezpiecza końcówki, wygładza włosy. Ale skład ma średnio imponujący, dlatego kolejny raz kupię je tylko, jeśli nie znajdę niczego innego.
A cóż to jest "coś innego"? Postanowiłam poszukać czegoś z ciekawszymi składnikami i przypomniałam sobie wtedy o poście Henrietty o eliksirze Gliss Kur Ultimate Color (klik). Mam dobre doświadczenia z Gliss Kurem, a Henri jest bardzo przekonująca, więc się skusiłam.
Eliksir jest przeznaczony teoretycznie do włosów farbowanych, ale w niczym to nie przeszkadza moim własnym włosom, by się z nim polubić. Ja zakochałam się absolutnie, kiedy go powąchałam - pachnie nieziemsko!
Cena bardzo się różni; ja zapłaciłam w Rossmannie 18,99 zł/75 ml. Skład: Cyclomethicone, Dimethiconol, Helianthus Annuus Seed Oil, Octocrylene, Prunus Armeniaca Kernel Oil, Sesamum Indicum Seed Oil, Olea Europaea Fruit Oil, Prunus Amygdalus Dulcis Oil, Macadamia Ternifolia Seed Oil, Argania Spinosa Kernel Oil, Sclerocarya Birrea Seed Oil, Parfum, Linalool, Anise Alcohol, Cl 40800.
Goodbye po lewej, Gliss Kur po prawej.
Nie
wiem jeszcze, jak dokładnie się sprawdzi, ale po dwóch użyciach i takim składzie mogę
mieć pewne nadzieje. Jest rzadszy niż GD, więc łatwiej go nałożyć i nie
oblepia tak włosów. Nie trzeba go też - chociaż i tak to robię -
rozprowadzać jakoś szczególnie szczotką z włosia. Włosy są miękkie i
błyszczące, trochę lżejsze niż po GD. Zobaczymy. Chwilowo cieszę się, że zapach utrzymuje się do końca dnia.
Goodbye po prawej, Gliss Kur po lewej.
- sierpnia 20, 2014
- 0 komentarzy
Ktokolwiek czyta jedynie moje tytuły, musi być nieźle zdezorientowany.
Powyżej: prosta fryzura na dzień "chwalę się włosami, a nie umiejętnościami", bo było ciepło, a nie gorąco, idealnie. W tle gliwicka poczta i moja ulubiona bluzka :)
- sierpnia 19, 2014
- 2 komentarzy
w taki sposób siedzi na moich włosach odżywka d/s lub maska
Kiedy przeglądam blogi o włosach, często dziwię się, jak wiele produktów do włosów można mieć na półce - i na samych włosach. No i czas, który zostaje na to poświęcony! Oczywiście zdaję sobie sprawę, że mam szczęście i moje włosy po prostu nie wymagają ode mnie, bym używała tych produktów więcej, ale myślę też, że moje podejście do rytuałów pielęgnacyjnych jest nieco inne. Stąd dzisiejszy post - jak wygląda moja pielęgnacja włosów w tej chwili?
To, jak często myję włosy, jest uzależnione od treningów - to one wyznaczają rytm myć. Gdyby nie treningi, mogłabym myć włosy co trzeci, czwarty dzień, w zależności od pogody, a tak jedno mycie następuje dwa dni później. Dzięki temu mogę jednak eksperymentować, bo nawet jeśli mi coś nie wyjdzie, i tak myję włosy już za chwilę. Na tydzień myję więc włosy trzy razy, chociaż nie brudzą się tak szybko.
Tyle, jeśli chodzi o częstotliwość.
Co robię w trakcie mycia?
Najpierw myję włosy szamponem - ostatnio wymiennie Head&Shoulders lub zielonym Radicalem. H&S zawiera i SLS i SLeS, Radical tylko SLeS; mojej głowie ani włosom nigdy to nie przeszkadzało, ale nie potrzebuję silnego szamponu, jak Head&Shoulders, dlatego zamierzam wypróbować któreś mydło do włosów w ramach lekkiego szamponu i używać Radicala jako szamponu mocniejszego.
Po myciu - maska Banii Agafii z żeń-szeniem i białym lnem (druga, z różeńcem górskim, czeka na wypróbowanie) lub odżywka Green Pharmacy, która jednak obciąża włosy i prawdopodobnie trafi przed mocniejszy szampon. Spłukuję zimną wodą.
Rozczesuję włosy na mokro, z głową w dół, używając TT. Dzięki TT nie boję się, że taki sposób czesania zniszczy mi włosy - wygładzone odżywką lub maską są bardzo łatwe do rozczesania, a TT ich nie szarpie. Zaczynam od końców i w ten sposób zaledwie kilka - cztery, pięć - włosów wypada w trakcie mycia. Suszę włosy na prosto, kok czy jakiekolwiek inne spięcie włosów powoduje, że nie wysychają do końca, a potem są oklapnięte i wyglądają źle.
Drugi raz rozczesuję szczotką z włosia dzika, kiedy są prawie suche, jakieś dwie godziny później (chociaż czas schnięcia zależy od tego, czym i jak umyję włosy, np. po peelingu wysychają szybciej, a po odżywce Green Pharmacy dłużej), ponieważ nakładam jedwabne serum - przez cztery miesiące Marion, teraz Green Pharmacy. (Wolę Marion.)
Co robię na co dzień?
Kiedy jeszcze mocniej puszyły mi się włosy, codziennie używałam odżywki Gliss Kur w sprayu (złotej), teraz stosuję tylko czasem przy czesaniu, dla okiełznania niesfornych włosów, lub na drugi dzień po myciu, kiedy nie chcę nakładać nic cięższego. Ta odżywka ma co prawda w składzie silikon, ale ma także 7 olejów i nie obciąża mi włosów, a jedynie przyjemnie nawilża.
Na trudniejsze dni, parę godzin przed myciem czy przed treningiem nakładam na włosy serum Garnier Goodbye Damage, którego mam końcówkę. Jego miejsce zajmie eliksir Gliss Kur Ultimate Color. Również silikony w składzie, ale GK UC ma również oleje. Używam ich do zabezpieczania końcówek na co dzień. Staram się stosować jakiś produkt do zabezpieczania końców codziennie, żeby ochronić wierzchnią warstwę włosów, bo miałam z nią problem.
Nie olejuję włosów. Być może zacznę, ale szczerze mówiąc, nie czuję takiej potrzeby. Moje włosy mają się dobrze i bez tego. Prawdopodobnie wypróbuję w najbliższym czasie olej kokosowy - chciałabym znaleźć małe opakowanie, żeby wiedzieć, czy zadziała - i oliwę z oliwek (trochę boję się, że przyciemni mi włosy) - oba w ramach pierwszego O w OMO.
Moja pielęgnacja zawiera zarówno silikony (bo chcę!), jak i silne detergenty. Nie jestem przeciwniczką ani jednych, ani drugich - bo na moich włosach się sprawdzają. Pielęgnacja, jaką stosuję, służy moim włosom. Jeśli z czymś eksperymentuję, to tylko dlatego, że nie znalazłam jeszcze czegoś odpowiedniego. Jeśli już to znalazłam, to najczęściej nie zmieniam. Jeśli dodaję nowe produkty - to w "luki" pielęgnacyjne - np. brak lekkiego, pozbawionego zarówno SLS, jak i SLeS szamponu jest taką luką. Nie chcę przesadzić z ilością produktów, bo moje włosy lubią minimalizm.
A Wy? Minimalizm, eksperymenty, bogactwo, a może ciągłe poszukiwanie? A może macie jakieś uwagi co do mojej pielęgnacji?
- sierpnia 18, 2014
- 3 komentarzy
Pora na drugą część posta o włosach na treningu. Pierwsza część do znalezienia tu (klik).
Jazda konna
Kto był kiedyś w stajni, wie, że to nie taka prosta sprawa, jak by się wydawało. W zależności od stopnia higieny i porządku, w stajni czeka nas mniejszy lub większy... brud, mówiąc szczerze. Na ujeżdżalniach czy wokół budynków - piasek, w suche dni podróżujący w chmurach wzbijanych kopytami. Kurz. Słoma. Owies. Jeśli jeździmy, to także pot, brud, który mimo starań zawsze przejdzie z konia na nas (choćby był najczystszy pod słońcem!), słabo oddychające toczki bądź kaski, często używane przez wiele różnych osób, jeśli nie mamy własnego (nie polecam; jeśli ktoś z Was jeździ regularnie konno, kupno własnego kasku/toczka powinno mieć priorytet - nie tylko z powodów higieny, ale także bezpieczeństwa). Często jakaś trawa, inne zanieczyszczenia, uszkodzenia mechaniczne... Czyhają na nas też... same konie. Zdarzyło mi się, będąc w stajni, słyszeć opowieści o koniach zjadających radośnie czyjeś włosy - robią tak tylko młodziki, ale jeśli mamy z nimi styczność, warto o tym pamiętać. Oczywiście nie wpadajmy w przesadę czy panikę - konie to jedne z najmilszych zwierząt, z jakimi miałam styczność! Marzy mi się też sesja na koniu - wiatr w rozpuszczonych włosach, te sprawy...
Wracając jednak na ziemię - co z włosami? U mnie sprawdzał się warkocz francuski, chociaż zdarzało się, że wpadał do wody, a i odgarnianie go brudnymi rękami mu nie pomagało. Duszenie się pod kaskiem zostawiało moje włosy w stanie "natychmiast umyć!", prysznic tuż po powrocie ze stajni nie podlega więc dyskusji, nawet jeśli włosy wyschną. Warkocz czeka jednak to, co czeka go i przy sportach walki - uszkodzenia mechaniczne na całej długości. Warto zatem nałożyć jakiś produkt zabezpieczający końce. Inną moją propozycją jest korona z warkocza, a jeszcze lepiej - tiara. Tiara, z racji tego, że jest na czubku głowy, powinna bardziej bezproblemowo niż korona zmieścić się pod kask/toczek (wypróbowałam - wchodzi pod mój kask). Jeśli nie planujemy jeździć - koki, koki, koki! Upięcia. Utrzymywanie włosów blisko skalpu. To znacznie praktyczniejsze niż odczepianie warkocza od zadzioru na drewnianym boksie czy deskach ogrodzenia ;)
Fitness etc.
To właśnie ta dziedzina, w której sprawdzą się tutoriale o sportowych fryzurach. Wciąż musimy oczywiście uważać na zniszczenia mechaniczne, nadepnięcia, pociągnięcia albo zsuwające się z włosów pod wpływem np. podskoków gumki - u mnie w trakcie biegania wszystkie kucyki "uciekają", a do tego niepotrzebnie nadwyrężają cebulki - ale poziom zagrożeń jest znacznie, znacznie niższy. Stąd też i fryzura może być, moim zdaniem, dowolna. Fakt, że może półupięcie z włosami spływającymi na ramię to nie najlepszy pomysł, ale fryzury relatywnie proste, praktyczne, szybkie - to jest to! Odradzam jedynie kucyki - z powodów, które już wymieniłam; nie warto też przerywać ćwiczeń, by poprawić zsuwającą się gumkę, czy dekoncentrować się ignorowaniem jej. Jeśli uprawiamy sport - skupmy się na sporcie!
Co do samego biegania - najbardziej komfortowe są dla mnie warkocze, mimo obijania się o plecy. Może warto związać je miękką gumką, a nie czymś, co zostawi na czubku warkocza porządny "supeł", ale tak poza tym sprawdzają się całkiem dobrze. Nie warto biegać w koku - chyba że takim zrobionym na gumce - bo może się zsuwać, tak jak kucyk.
Po skończonym wysiłku warto się odświeżyć - mgiełką, delikatnym zwilżeniem włosów - albo chociaż pozwolić włosom spokojnie wyschnąć. Ja je rozplatam i zostawiam luźno aż staną się całkiem suche.
Ćwiczenia na świeżym powietrzu
Szczególnie popularne, oczywiście, latem. Chyba że mamy na myśli sporty zimowe - niestety, jako że jestem antyfanką zimy, moim sportem zimowym jest jedynie krav maga, do czego przejdę za chwilę.
Jeśli ćwiczymy latem, w pełnym słońcu, pierwszym, o czym należy pomyśleć, to zabezpieczenie włosów produktem z filtrem UV. Ja używam sprayu Advanced Techniques Colour Protection z Avonu (klik) i bardzo go lubię - oprócz zabezpieczania, ładnie wygładza włosy i sprawia, że są podatne na układanie - ale również wiele produktów typu serum zawiera filtr UV, zwłaszcza te przeznaczone do włosów farbowanych.
Inną rzeczą, o której myśli chyba niewiele osób - w tym i ja nie myślałam, póki mi się nie zdarzyło - jest skóra głowy wystawiona na działanie promieni słonecznych.Wiem, że muszę zakrywać głowę, by uniknąć bólu, ale równie istotne jest noszenie nakrycia głowy, by... nie spalić sobie przedziałka!
Zimą rzadko zdarza mi się trenować na zewnątrz, choć bywają takie treningi. Warto wtedy pamiętać o czapce - a więc i fryzura musi się pod nią zmieścić - i zabezpieczyć resztę włosów jakimś mocniejszym produktem, bo mogą nasiąknąć od pełnego zanieczyszczeń śniegu, a najlepiej spiąć je tak, by spod czapki wystawała minimalna ich część - niski kok, warkocz związany w supeł.
Nie przychodzi mi do głowy inna dziedzina, o której mogłabym coś powiedzieć. Jeśli trenujecie crossfit - najlepiej chyba wybrać fryzurę podobną do fryzury do sportów walki, ewentualnie warkocze, bo rozpuszczone włosy czy kucyki mogą być narażone na wyrywanie, ocieranie o podłogę, szarpnięcia i tym podobne.
Jeśli macie jeszcze jakieś pytania lub szukanie odpowiedniej fryzury na swój własny trening - dajcie znać w komentarzach, postaram się pomóc! :)
A może macie swoje ulubione fryzury?
Jazda konna
Kto był kiedyś w stajni, wie, że to nie taka prosta sprawa, jak by się wydawało. W zależności od stopnia higieny i porządku, w stajni czeka nas mniejszy lub większy... brud, mówiąc szczerze. Na ujeżdżalniach czy wokół budynków - piasek, w suche dni podróżujący w chmurach wzbijanych kopytami. Kurz. Słoma. Owies. Jeśli jeździmy, to także pot, brud, który mimo starań zawsze przejdzie z konia na nas (choćby był najczystszy pod słońcem!), słabo oddychające toczki bądź kaski, często używane przez wiele różnych osób, jeśli nie mamy własnego (nie polecam; jeśli ktoś z Was jeździ regularnie konno, kupno własnego kasku/toczka powinno mieć priorytet - nie tylko z powodów higieny, ale także bezpieczeństwa). Często jakaś trawa, inne zanieczyszczenia, uszkodzenia mechaniczne... Czyhają na nas też... same konie. Zdarzyło mi się, będąc w stajni, słyszeć opowieści o koniach zjadających radośnie czyjeś włosy - robią tak tylko młodziki, ale jeśli mamy z nimi styczność, warto o tym pamiętać. Oczywiście nie wpadajmy w przesadę czy panikę - konie to jedne z najmilszych zwierząt, z jakimi miałam styczność! Marzy mi się też sesja na koniu - wiatr w rozpuszczonych włosach, te sprawy...
Wracając jednak na ziemię - co z włosami? U mnie sprawdzał się warkocz francuski, chociaż zdarzało się, że wpadał do wody, a i odgarnianie go brudnymi rękami mu nie pomagało. Duszenie się pod kaskiem zostawiało moje włosy w stanie "natychmiast umyć!", prysznic tuż po powrocie ze stajni nie podlega więc dyskusji, nawet jeśli włosy wyschną. Warkocz czeka jednak to, co czeka go i przy sportach walki - uszkodzenia mechaniczne na całej długości. Warto zatem nałożyć jakiś produkt zabezpieczający końce. Inną moją propozycją jest korona z warkocza, a jeszcze lepiej - tiara. Tiara, z racji tego, że jest na czubku głowy, powinna bardziej bezproblemowo niż korona zmieścić się pod kask/toczek (wypróbowałam - wchodzi pod mój kask). Jeśli nie planujemy jeździć - koki, koki, koki! Upięcia. Utrzymywanie włosów blisko skalpu. To znacznie praktyczniejsze niż odczepianie warkocza od zadzioru na drewnianym boksie czy deskach ogrodzenia ;)
Fitness etc.
To właśnie ta dziedzina, w której sprawdzą się tutoriale o sportowych fryzurach. Wciąż musimy oczywiście uważać na zniszczenia mechaniczne, nadepnięcia, pociągnięcia albo zsuwające się z włosów pod wpływem np. podskoków gumki - u mnie w trakcie biegania wszystkie kucyki "uciekają", a do tego niepotrzebnie nadwyrężają cebulki - ale poziom zagrożeń jest znacznie, znacznie niższy. Stąd też i fryzura może być, moim zdaniem, dowolna. Fakt, że może półupięcie z włosami spływającymi na ramię to nie najlepszy pomysł, ale fryzury relatywnie proste, praktyczne, szybkie - to jest to! Odradzam jedynie kucyki - z powodów, które już wymieniłam; nie warto też przerywać ćwiczeń, by poprawić zsuwającą się gumkę, czy dekoncentrować się ignorowaniem jej. Jeśli uprawiamy sport - skupmy się na sporcie!
Co do samego biegania - najbardziej komfortowe są dla mnie warkocze, mimo obijania się o plecy. Może warto związać je miękką gumką, a nie czymś, co zostawi na czubku warkocza porządny "supeł", ale tak poza tym sprawdzają się całkiem dobrze. Nie warto biegać w koku - chyba że takim zrobionym na gumce - bo może się zsuwać, tak jak kucyk.
Po skończonym wysiłku warto się odświeżyć - mgiełką, delikatnym zwilżeniem włosów - albo chociaż pozwolić włosom spokojnie wyschnąć. Ja je rozplatam i zostawiam luźno aż staną się całkiem suche.
Ćwiczenia na świeżym powietrzu
Szczególnie popularne, oczywiście, latem. Chyba że mamy na myśli sporty zimowe - niestety, jako że jestem antyfanką zimy, moim sportem zimowym jest jedynie krav maga, do czego przejdę za chwilę.
Jeśli ćwiczymy latem, w pełnym słońcu, pierwszym, o czym należy pomyśleć, to zabezpieczenie włosów produktem z filtrem UV. Ja używam sprayu Advanced Techniques Colour Protection z Avonu (klik) i bardzo go lubię - oprócz zabezpieczania, ładnie wygładza włosy i sprawia, że są podatne na układanie - ale również wiele produktów typu serum zawiera filtr UV, zwłaszcza te przeznaczone do włosów farbowanych.
Inną rzeczą, o której myśli chyba niewiele osób - w tym i ja nie myślałam, póki mi się nie zdarzyło - jest skóra głowy wystawiona na działanie promieni słonecznych.Wiem, że muszę zakrywać głowę, by uniknąć bólu, ale równie istotne jest noszenie nakrycia głowy, by... nie spalić sobie przedziałka!
Zimą rzadko zdarza mi się trenować na zewnątrz, choć bywają takie treningi. Warto wtedy pamiętać o czapce - a więc i fryzura musi się pod nią zmieścić - i zabezpieczyć resztę włosów jakimś mocniejszym produktem, bo mogą nasiąknąć od pełnego zanieczyszczeń śniegu, a najlepiej spiąć je tak, by spod czapki wystawała minimalna ich część - niski kok, warkocz związany w supeł.
Nie przychodzi mi do głowy inna dziedzina, o której mogłabym coś powiedzieć. Jeśli trenujecie crossfit - najlepiej chyba wybrać fryzurę podobną do fryzury do sportów walki, ewentualnie warkocze, bo rozpuszczone włosy czy kucyki mogą być narażone na wyrywanie, ocieranie o podłogę, szarpnięcia i tym podobne.
Jeśli macie jeszcze jakieś pytania lub szukanie odpowiedniej fryzury na swój własny trening - dajcie znać w komentarzach, postaram się pomóc! :)
A może macie swoje ulubione fryzury?
- sierpnia 17, 2014
- 0 komentarzy
Fryzura bardzo prosta, a jednak nieco oryginalniejsza od zwykłego warkocza - warkocz holenderski na boku z wplecionymi warkoczami angielskimi zaczętymi z drugiej strony. Bardzo podobał mi się efekt! Najwyraźniej i we fryzurach prawdziwe jest stwierdzenie, że najprostsze pomysły to najlepsze pomysły.
- sierpnia 04, 2014
- 1 komentarzy
Warkocz holenderski dobierany z jednej strony, którego spięłam w koka z warkocza i warkocza-liny. Spinki żabki jak zawsze nieocenione.
- sierpnia 03, 2014
- 0 komentarzy
Kolejny eksperyment weselny, tym razem udany, mam zatem zwycięzcę. Taki warkocz to warkocz-łańcuch, inspirowany absolutnie fantastyczną LaDollyVita, której fryzury są po prostu nie z tej ziemi, zakończony kokiem z warkoczy-lin. Na zdjęciu trochę rozczochrany, bo eksperymentując, nie używam lakieru - jedynie śladowe ilości gumy do włosów.
- sierpnia 02, 2014
- 0 komentarzy
Jako że potrzebuję fryzury na wesele, eksperymentuję! Oto rozciągnięty (i niepokorny) kłos holenderski podpięty na boku. Nie jestem szczególnie zadowolona z efektu, chociaż nie wiem, co dokładnie jest nie tak. Może zwyczajnie nie pasuje mi taka fryzura. Eksperymenty trwają. Moim problemem nie jest brak pomysłów, a ich nadmiar!
- sierpnia 02, 2014
- 0 komentarzy
Nie byłam nigdy fanką kłosów zrobionych na moich włosach, bo wydawały mi się nieładne, cienkie, szybko się rozplątujące i tak dalej, mówiąc prosto: niedopasowane do mojego typu włosów. Tym razem jednak postanowiłam kłosa rozciągnąć - i zachwyciłam się efektem! Powyżej zdjęcia samego kłosa i kłosa z mikro kłoskiem, poniżej skończona - i bardzo rozczochrana - fryzura (przekrzywiona, bo kłosek był uparty i uciekał, a dzień był zbyt gorący, żeby chciało mi się nad nim więcej pracować):
Inspirowałam się niezwykle utalentowaną Matildą.
- sierpnia 01, 2014
- 2 komentarzy