Hygge: wyjście do fryzjera

kwietnia 16, 2018

Trudniej od dobrego fryzjera jest znaleźć chyba tylko dobrego lekarza. Ja mam to szczęście, że udało mi się znaleźć dobrych specjalistów w obu tych dziedzinach. Dlatego wizyty kontrolne mnie nie przerażają, a zabiegi fryzjerskie - cieszą. I chociaż ostatnio z powodu fryzury będę odwiedzać go rzadziej, to wiem, że jak już znudzi mi się noszenie na głowie jedynie kilku mm, to natychmiast do niego wrócę i to on będzie dbał o moje odrastające fryzury.






Cechy dobrego fryzjera


Jestem introwertyczką, nie lubię, kiedy atakuje mnie zbyt dużo dźwięków, bodźców albo osób naraz, źle się też czuję w ciasnych przestrzeniach, w których mam wrażenie, że wszystko się na mnie… ciśnie. I mam wrażenie, że większość salonów fryzjerskich właśnie taka jest - ciasna, głośna, zatłoczona.

Lubię też, kiedy się mnie słucha, kiedy już chcę się odezwać. To znaczy przede wszystkim, że fryzjer się zatrzyma, przyjmie do wiadomości, po co przyszłam i czego chcę, zobaczy ewentualne poglądowe zdjęcia, a potem omówi ze mną moje pomysły i razem ustalimy, co robimy i czego mogę się spodziewać. To oczywiście musi być osoba profesjonalna i wykwalifikowana, która nie tylko się dostosuje, ale też doradzi, a czasem wprost powie: to jest niewykonalne, to będzie źle wyglądać.

Ponieważ w przypadku włosów ciężko dać na coś gwarancję, chciałabym też, by fryzjer był tego świadom i nie obiecywał cudów na kiju, jeśli wie, że nie wyjdą. Nikt nie jest robotem i czasem coś okazuje się inne, niż miało być, dlatego chciałabym, żeby ta osoba potrafiła stanąć na wysokości zadania i przyznać się do ewentualnego błędu, zaoferować rekompensatę, jeśli będzie potrzebna.

Moje wizyty u fryzjera

Do fryzjerów podchodzę więc nieufnie i mam duże wymagania, bo oprócz posiadania niezaprzeczalnych zdolności w swoim fachu, muszą być także zwyczajnie profesjonalnymi, dojrzałymi osobami. Salonów w swoim życiu odwiedziłam niemało i z całą pewnością mogę stwierdzić: znalazłam jeden, który jest idealny.


Dlaczego? Nie ma w nim ploteczek między fryzjerami, kiedy ty człowieku siedzisz ignorowany na fotelu, nie ma pośpiechu, nie ma gwaru, nie ma symfonii na pięć suszarek i radio. Jest przyjemna, relaksująca muzyka i fryzjer, który wie, co robi, nie szarpie włosów, daje poczucie, że moje włosy są w dobrych rękach - i to dosłownie!




Na dodatek nie czuje potrzeby ciągłego zagłuszania milczenia - prawdopodobnie dopasowuje się do rozmówcy, bo ja nie lubię dużo rozmawiać, za to moja ciocia nazwała go gadułą. Zatem obie jesteśmy zadowolone - i to jest dla mnie właśnie profesjonalizm!

Oczywiście zawsze wszystko omawiamy, nawet jeśli przychodzę na “to, co zwykle”. Oprócz tego bardzo mi się podoba, że nie boi się moich włosów (sporo osób, zwłaszcza, kiedy były bardzo długie, podchodziło do nich z bardzo dużą rezerwą) i wyjaśnia, co i po co robi. Dzięki temu wiem, co się ze mną dzieje i czego się spodziewać, jak wygląda cały proces.

No i oczywiście sama usługa - szybko, sprawnie i przede wszystkim: doskonale. Moje naturalne włosy to ciemny blond - pewnie niektórzy czytelnicy je pamiętają - i są uparte, kilku fryzjerów miało z nimi problem, bo rozjaśniają się najpierw do truskawkowego i podobnych, ciepłych odcieni. Jednemu, by uzyskać biały kolor, potrzeba było aż pięciu godzin! Gdybym co dwa-trzy miesiące musiała wygospodarować tyle czasu na odrosty, chyba bym oszalała.


Na szczęście mój obecny fryzjer uwija się w godzinę-półtorej. I to nie tak, że robi to gorzej, po łebkach; o nie, mam wrażenie, że włosy są w najlepszej kondycji dzięki niemu. A to naprawdę coś, bo moje włosy ogólnie mają się świetnie po farbowaniu i nie straciły na jakości ani wyglądzie, w dotyku też nadal są cudowne. Z tego, co wiem, używa bodajże nanoplexu (albo któregoś podobnego, ostatnio pojawia się ich na pęczki, a wszystkie działają prawie tak samo).






Hygge

Przez długi czas wizyty u fryzjera były uciążliwą koniecznością. U tego przedostatniego - wyjątkowo uciążliwą, nie tylko dlatego że wszystko zajmowało mu milion godzin, ale też z powodu właśnie tej ciasnoty i wiecznego hałasu, równocześnie prowadzonych co najmniej trzech rozmów. A ty sobie człowieku siedź i czekaj, czy ci zrobią na głowie to, o co prosiłeś.

Odkąd jednak znalazłam fryzjera, który mi pasuje, bardzo cieszę się na jego wizyty. Wiem, czego się spodziewać, że będę mogła się zrelaksować i odpocząć, że nic mnie nie zaskoczy. Wiem, że osoba, do której idę, poświęci mi całą uwagę i wysiłki, bo zależy jej na dobru włosów.

Dzięki temu całe doświadczenie jest miłe, nie muszę wyczekiwać jego końca z niecierpliwością, mogę skupić się na przyjemnych doświadczeniach (np. masażu głowy!), zapachach, muzyce. To naprawdę bardzo wiele zmienia - i w nastawieniu, i w odczuwaniu po. Zazwyczaj taka wizyta poprawia mi nastrój, chociaż od poprzedniego fryzjera wychodziłam najczęściej zdenerwowana. Nie dlatego że włosy wyglądały gorzej, ale atmosfera była wybitnie niesprzyjająca.

Na tym dla mnie polega hygge: na zaufaniu, na zwolnieniu choćby na chwilę, na możliwości relaksu, na skupieniu się na pozytywnych elementach naszej rzeczywistości (i nas samych), na wyniesieniu czegoś dobrego i korzystnego z doświadczenia. A do tego wszystkiego potrzebne jest odpowiednie miejsce i atmosfera właśnie - dlatego cieszę się, że dla mnie wizyty u fryzjera z przykrej konieczności stały się prawdziwą przyjemnością!

Tego również Wam życzę - nie tylko u fryzjerów, ale i u wszystkich innych specjalistów, których odwiedzacie. Koniecznie napiszcie, jakie są Wasze doświadczenia z fryzjerami i czy macie swoje “wyjściowe” rytuały!

Zobacz również

0 komentarze

To jest strefa pozytywna. Jesteśmy empatyczni i nie tolerujemy hejtu, pamiętaj! #selflove