Ogoliłam się na łyso?!

kwietnia 01, 2018

Cześć! Jak miło Was znowu widzieć! Co u Was? Bo u mnie… spore zmiany! Być może najdawniejsi góra… czytelnicy tego bloga pamiętają, jak kiedyś pisałam, że jest jedna rzecz, którą bardzo, BARDZO chciałabym zrobić, ale się boję.

Zaraz, ale czy dziś nie jest prima aprilis? Czyżbym żartowała? 


Zrobiłam to!




Tak, miałam na myśli ogolenie łebka na (prawie) łyso. Zostawiłam dosłownie kilka milimetrów! I uwaga, to będzie długi post - a kolejny już jutro, w poniedziałek o 10. rano i teraz tak już na stałe! Wracam! 


Ale jak to?

Zacznijmy od tego, że cieszę się, że zdecydowałam się na to dopiero teraz. Jednak póki się czegoś do końca nie czuje - obojętne, nowego koloru włosów, tatuażu, kolczyka czy fryzury - to nie ma co, lepiej czekać, aż się będzie gotowym. Jeśli ten moment ma nadejść, to sam nadejdzie. I ja czuję, że ten moment nadszedł. Podjęłam decyzję na początku marca i dałam sobie czas, by się rozmyślić. Nie nadszedł, pozbyłam się tylko wątpliwości. 

Pewnie wiecie, że długie włosy u mnie długo przykrywały kompleksy i przekonanie o niedoskonałości innych części mojego ciała. Do tego stopnia, że stałam się ich niewolnicą, wpadałam w panikę na widok ludzi z nożyczkami. Wszystko minęło jak ręką odjął, kiedy je obcięłam. 

Zostało mi jednak inne poczucie: że moje włosy są takie ładne, że powinnam je nosić, bo inni takich ładnych nie mają. Owszem, są ładne, zdrowe i mocne, a inni łysieją, wypadają im, mają cienkie kosmyczki, strączki, całą gamę problemów z włosami. Tylko czy w takim razie moim obowiązkiem powinno być noszenie włosów, bo inni mają gorsze? Dotarło do mnie, że to przecież nie ma najmniejszego sensu. Jak się najem, problem głodu na świecie nie zostanie rozwiązany. 

Uświadomiłam sobie, że czuję, że jestem to winna światu. Że skoro mi się udało (nie tylko zresztą z włosami), to trzeba to za wszelką cenę pielęgnować. A sio mi z takim myśleniem! Nie jestem nikomu nic winna i moje włosy (ani cera, figura, cokolwiek) nie są obowiązkiem dla świata.




Do zobaczenia, włosy

A zatem - CIACH. Nie ma włosów. To znaczy są, króciutkie. Nie zmarnowały się, ba, myślę, że to najlepsze, jak mogłam je wykorzystać - splotłam je w warkoczyki i wysłałam fundacji Rak ‘n’ Roll na akcję “Daj włos”. Nareszcie na coś się przyda to, że są takie ładne i w tak dobrym stanie!

Ja już ich nie potrzebuję, by pod nimi ukrywać kompleksy. By chować niedoskonałości, zasłaniać się tym, że “chociaż włosy mam ładne”. Przeczytałam bardzo ładne zdanie gdzieś w internecie:

Niektóre obrazy nie potrzebują wymyślnych ram.

I to jest moje motto. Tak się czuję. Tak chcę się czuć. 


Dlaczego?

Moja wartość nie pochodzi z zewnątrz, z tego, że wpisuję się w beauty standard, że jestem stereotypowo atrakcyjna, że podobam się mężczyznom. Nie, mam coś cenniejszego: podobam się sobie. Nie muszę swojej wartości opierać na innych ludziach - ludzie zawodzą, ludzie się zmieniają, ludzie mają różne gusta. Co jak zabraknie wokół mnie ludzi, by podtrzymywać moją samoocenę? Czy wtedy się załamię? 

Już nie. Oczywiście, towarzyszyło mi milion obaw. Oczywiście, że chcemy się podobać. Oczywiście, że lepiej jest być powszechnie akceptowaną, (stereo)typową. Ale to nie jestem ja. I ja sama, w środku, dla siebie, od pierwszego dnia tego okresu zastanawiania się wiedziałam, że chcę to zrobić. Nie bałam się siebie; bałam się: co pomyślą o mnie inni, co powie rodzina, co powie mój narzeczony, że nie będę postrzegana jako atrakcyjna, że ktoś uzna, że jestem brzydka, że nie będę się podobać. 

Ale czy byłabym sobą, czy byłabym szczęśliwa, podejmując decyzje na podstawie tego, że komuś nie będę się podobać? Dlaczego czyjeś zdanie w kwestii mojego wyglądu ma być ważniejsze niż moje własne?

A ja - ja chcę tak wyglądać. Chcę rzucić wyzwanie tradycyjnym kanonom piękna, tradycyjnym rolom płciowym (bo w nie wpisuje się też przecież określony wygląd dla każdej z płci!), chcę mieć sobie swoją łysą pałę i zobaczyć, jak to jest. 

Oczywiście, że podejmując decyzję, wiedziałam, że mogę się rozczarować. Że mogę się sobie nie spodobać. Że będzie mi widać duże uszy (też źródło kompleksów kiedyś!), że będę wyglądać choro. Ale chciałam sprawdzić, czy się rozczaruję. Dla samej siebie. Chciałam wiedzieć, jak to jest. Może dobrze, może źle. Na pewno - praktycznie. 




Prima aprilis

Mam nadzieję, że doceniacie moje poczucie humoru i wybór daty, by powrócić z pierwszym postem po dwóch latach. Mogę Was zapewnić, że moje włosy (a raczej ich brak) to nie żart, tak samo jak nie żartuję, mówiąc, że wracam do blogowania. Jest mi absurdalnie wręcz miło, że tak dużo osób wciąż mnie obserwuje. Zapraszam Was w każdy poniedziałek od 10.00 rano na nowy post na blogu, a także na fanpage https://www.facebook.com/martwanaturaprojects/ i Instagram https://www.instagram.com/thatbuzzcutgal_/! Tym razem mam bardziej określony pomysł i plan działania, a posty na bloga planuję do przodu, żeby zachować ciągłość. Kolejnych tematów mam zresztą wymyślonych na solidny rok!

Teraz uwielbiam to, jak wyglądam, samo obcinanie było bardzo ekscytujące, a efekt końcowy wprawił mnie w euforię! Jest super!

Do zobaczenia w poniedziałek i koniecznie dajcie znać, co sądzicie!

PS Wiecie, jakie one są MIECIUTKIE?

Zobacz również

0 komentarze

To jest strefa pozytywna. Jesteśmy empatyczni i nie tolerujemy hejtu, pamiętaj! #selflove